Bergamo często traktowane jest jak miasto gorszej kategorii. Po macoszemu – jak lotnisko, na które przylatujesz tylko po to, żeby wsiąść w autobus do Mediolanu.
Nie tym razem. Będąc we Włoszech, postanowiłam odwrócić role. Na pierwsze miejsce trafiło Bergamo. A Mediolan? Cóż, nigdy nie miał być docelowym miejscem naszej podróży. Ot, miastem, które nawinęło się gdzieś po drodze.
Nie mogłam wybrać lepiej. Zobaczcie listę 5 rzeczy, które trzeba zrobić w Bergamo zanim ruszycie w dalszą drogę.
1. Zgubić się w uliczkach Città Alta
Bergamo zasadniczo dzieli się na dwie części, górną – starszą i dolną – nowszą. Città Alta jest położona w strategicznym punkcie, na wzgórzu, które króluje nad panoramą miasta. To również fragment starego Bergamo i kwintesencja tego, co kojarzy się z włoskim miastem – kamień, bazylika, wąskie drogi i obronne mury.
Na szczyt Città Alta wjeżdżamy kolejką linową, spacerujemy i gubimy się pośród weneckich murów. Zahaczamy o Rocca di Bergamo, uroczy park, z którego rozciąga się widok na śpiące miasto. W ucieczce przed deszczem szukamy schronienia w pobliskiej knajpie. Znów grzeję dłonie o parującą, aromatyczną kawę. Za oknem mignie mały parasol i morze przeciwdeszczowych płaszczów. Wszystko ucicha. I tylko krople spływają po szybie sklepu, w której odbija się świńska głowa z pierścionkiem na czole. Ruszamy dalej, by w końcu, zmęczeni – znaleźć plac zabaw, huśtawkę i z ciekawością posłuchać jak ryczą osły.
Co zrobić w Bergamo? Na chwilę zapomnieć o mapie, zgubić się i krok po kroku odnaleźć miasto.
2. Zjeść pizzę na kawałki w Il Fornaio
Il Fornaio to jedno z najpopularniejszych miejsc w Bergamo. Znajduje się tuż za Piazza Vecchia i nie sposób minąć je obojętnie. Pizza po lewej, ciastka po prawej, a w głębi parzy się gorzka kawa. Czy można chcieć czegoś więcej?
Przez pierwsze 10 minut wyglądaliśmy tak:
A przez kolejne 10 tak:
By spróbować najbardziej tłustą włoską pizzę ever i przegryźć ją słodką bułą:
Wybrałam ser pleśniowy, szynkę parmeńską i orzechy. Yum i tylko paluszki do oblizania.
Uwaga: cena za ladą jest podawana per 1 etto, czyli 100 gram. Za kawałek (a jest naprawdę spory!) zapłacimy ok. 5 euro.
3. Wdrapać się na wzgórze San Vigilio
Wzgórze San Vigilio jest najpiękniejszym punktem widokowym w mieście. Po wyjściu z kolejki rozciąga się klasyczny, pocztówkowy widok – Città Alta, zapomniane Bergamo i ośnieżone Alpy (jeśli macie szczęście i właśnie nie pada).
Bo jeśli nie macie i właśnie pada, zmarznięte miasto otula się białym puchem:
Zniechęceni pogodą, wspięliśmy się ciut wyżej. Z dobrych restauracji, powyklejanych w gwiazdki i trip advisory, dobiegały spokojne rytmy. Puste blaty postawiane tuż na skraju wzgórza zbierały deszczową wodę, kiedy my obraliśmy kurs na zamek. To tutaj G. znalazł boisko, a ja samotną ławkę w winnej altance. Dla każdego coś dobrego. To tutaj powstało jedno z najładniejszych zdjęć naszego wyjazdu. I, ekhm, to nie ja je zrobiłam.
Jak dotrzeć na wzgórze? Piechotą, korzystając z drogi wzdłuż muru bądź drugą kolejką Colle Aperto. Wystarczy, że przetniesz wskroś Città Alta i przejdziesz przez bramę Porta San Alessandro. Przystanek funicolare jest tuż za rogiem.
Obie kolejki są wliczone w koszt całodziennego biletu miejskiego (5 euro). Aż żal nie skorzystać.
4. Spróbować Polentę, czyli żółte ciastko z ptaszkiem
Bergamo pożegnaliśmy cappuccino i małym, żółtym ciastkiem.
Polenta to tradycyjny deser z Bergamo: krem czekoladowy z masłem i orzechami oblany marcepanem i posypany żółtym cukrem. Na jego wierzchu słodko zasnął mały ptaszek (który w większości przypadków kojarzy się z kozim bobkiem, pardon).
Serio! Zerknijcie tutaj i powiedzcie, że nie.
5. Odbić w bok do Mediolanu
Długo zastanawiałam się jakie słowa najlepiej oddadzą, co czuję do Mediolanu. Znalazłam jedno – obojętność. Nie powiem, że lubię, nie lubię, to piękne czy brzydkie miasto. Przyjęłam je chłodno, z dystansem.
A jednak wciąż się upieram, że warto pojechać. Bo mimo setek relacji, kto będzie wiedział lepiej od ciebie czy, a nuż, nie zostawisz tam swojego serca?
Moja przygoda z Mediolanem zaczęła się po prostu źle. Wyobraź sobie, że zmęczony i głodny szukasz przez półtorej godziny dobrego miejsca na obiad. Szukasz, błądzisz, by w końcu i tak wrócić do punktu wyjścia. A kto mnie zna, ten doskonale wie, że głodna M. równa się bardzo zła M.
Wyobraź się, że z przygotowanej listy zobaczysz dwie atrakcje pełne ludzi. Pod katedrą (chociaż piękną, nie powiem!) czujesz się jak w pułapce dla turystów. Co krok ktoś wciska ci plecione bransoletki lub ziarno dla ptaków, z którymi zrobisz sobie najpiękniejsze zdjęcie. A potem wkurzony, że nie chcesz, ciska tym ziarnem o ziemię.
Wyobraź sobie, że pod koniec dnia chcesz tylko jednego – czekoladowych lodów z najlepszej lodziarni w Mediolanie. Nie będziesz sobie żałował, wybierzesz wypasione lody z dodatkami. Odczekasz w kolejce 20 minut, po czym dostaniesz… naleśnika z waflu. Z nutellą, piernikiem i bitą śmietaną, której nienawidzisz.
Uspokajam, G. zjadł wafla, a ja po kolejnych 20 minutach miałam swoje wymarzone lody. Jogurtowe, malinowe, czekoladowe, w wafelku oblanym białą czekoladą i z czystym sercem polecę Cioccolati Italiani.
Byliście w Bergamo? Co znalazłoby się na waszej liście must do?
Trzymajcie się ciepło, M.